poniedziałek, 8 czerwca 2015

Pärnu - tu warto wrócić

Już sama jazda przez Estonię od łotewskiej granicy była przyjemna. Do miasta dojechałam dosyć szybko. Najpierw widzisz blokowisko nad morzem, ależ fajnie musi się mieszkać z takim widokiem na zwykłym blokowisku. 
Upatrzony camping okazał się znajdować na tyłach ogródka wśród domków jednorodzinnych. 4 chatki, idealna trawa, palenisko i pawilon łazienkowo-kuchenny urządzony tak po domowemu, że aż się miło korzysta. Jak kiedyś będziecie w Parnawie to polecam: Karjamaa Campingmajad
Szybko się rozbiłam, zlałam próbującą nawiązać kontakt znad grilla młodzież, zabrałam psa na rower i ruszyłam na ekspresowe zwiedzanie miasta. 
Pierwsze wrażenie: parnawianie jeżdżą wszystkim - rowerami, longboardami, deskorolkami, rowerohulajnogami, rolkami, trójkołowcami... a nad tym wszystkim śmigają kitesurferzy.  Bardzo aktywne miasto, zero typowego dla kurortów stetryczenia. 
Kto żyw ciągnął nad morze, a żywo było bo w końcu byłam tam w sobotni wieczór. Trochę trudno było mi zlokalizować starówkę i żal mi było, że wszyscy się od niej oddalają ale okazała się pełna ciekawych knajpek i wcale nie opustoszała.

 Okno tuż przy wejściu; )
 
Starówka jest malutka ale knajpek bez liku. Idealne na weekendowy wypad. 
Znowu ktoś mi się dobiera do roweru.
(Bo właśnie tu niepodległość ogłaszali)
 
Street art
Przekąsiłam w armeńskiej bo miejscowa kuchnia niezbyt wege. Łamiąc zasadę, że nie siada się tam gdzie nikogo nie ma, potwierdzając regułę, że jak się gdzieś na chwilę zatrzyma przyciąga się innych (powinny być za to zniżki)
Jeszcze muzeum sztuki minęłam i też udałam się w kierunku plaży. 
A tam muzyka na żywo. Całkiem fajny rock.
Aż trafiłam na coś w stylu naszych Kontenerów. 
I tam się zatrzymałam na dłużej bo i muza znacznie ciekawsza i atmosfera wakacyjna. Przy czym był w tym jakiś hipisowski klimat, choć łatwiej było dostrzec tam wszelkie inne subkultury ale ten luz, californijskie podejście, choć skąpane w zimnym bałtyckim wietrze. 
I bardzo przyjemna sobota się z tego zrobiła. Aż trudno uwierzyć, że takie wyluzowane miasto ma tytuł letniej stolicy Estonii. I to bez żadnych niesnasek, jest nawet taka impreza na początek wakacji, że Tallinn przekazuje stoliczny tytuł Pärnu. W mieście bez śladu tandety, prowizorycznego handlu, uniwersalnego stylu zakopiańsko-helskiego. Radnych Kołobrzegu, Władysławowa, Rowów, Darłówka, Dębek i tym podobnych powinno się tam wysyłać na obozy treningowe "jak żyć z morza z klimatem".
Ech.
Nazajutrz, wyjeżdżając z miasta uzupełniłam zwiedzanie o Bramę Tallińską. 
Ponoć jedyna zachowana brama miejska w krajach bałtyckich. 
To też było ciekawe - pomnik międzywojennego kompozytora piosenek, który rozbrzmiewał jego przebojami. 

Pärnu (Parnawa) ma po prostu fajny klimat, z aktywnym podejście do wybrzeża, chilloutowymi knajpkami i bez grzechu turystycznego tandeciarstwa. Idealne miejsce na weekend  (gdyby tam jeszcze coś latało).
Tylko trzeba pamiętać, że tam wieje.


1 komentarz:

  1. I pomyśleć, że to kiedyś było polskie...A tak btw. dzięki twojej podróży ja też się dokształcam, podczytuję Wiki, mapy oglądam...😉😁

    OdpowiedzUsuń