niedziela, 31 maja 2015

Mierzenie się z Łotwą.

Tego kraju jeszcze nie mogę rozkmilić. Pierwsze co uderza wjeżdżając z Litwy to gorsze drogi, szlak znika, brak ścieżek rowerowych, brak w ogóle jakichkolwiek alternatyw między krajówką a drogami gruntowymi. Ale zaczęło się przyjemnie bo najpierw 4 gości na rowerach, pro stylówka, wyjechało mi na przeciw, jeden podjechał do mnie przybić piątkę, reszta krzyczała Łułu i "good luck". Miło. Potem machano mi z samochodu. No ale krajówka monotona jest i nie taka ekstra nawierzchnia i szerokie pobocze jak w Rosji i
plus 9 km do pierwszego skrzyżowania, dwa razy tyle do następnych miejscowości więc mówię sobie, jak będzie znak na camping w lewo to jedziemy. Na krzyżówce okazało się, że są trzy znski na camping za 10, 12 i 10 km. Patrzę na licznik: 18-ta, no to trzeba noclegu szukać. Okazało się, że te 10 km będzie wyglądać tak

Wyszło, że wszystkie wiejskie drogi tam to żużel, a to obniża tempo, czyli będzie mniejsza dzienna  kilometrówka. Tak sobie podskakuję, patrzę na licznik ile to już z tych dziesięciu, a licznika nie ma. W tył zwrot i jeszcze wolniejszy kurs z powrotem do krzyżówki ze wzrokiem wbitym w powierzchnię. Nie ma. Z powrotem, teraz prowadzę rower, a wzrokiem przeczesuję przydrożne chwasty. Dotarłam do własnych śladów i nic. Zła jadę dalej, a ta żużlówka się ciągnie i ciągnie, aż mi żałoba po liczniku minęła. Zaczynam czuć, że Łotwa mi tą wyprawę na koniec świata wynagrodzi. Że miejsce tak odległe i tak izolowane musi być magiczne. Pierwsze, w końcu napotkane chałupy zdają się to potwierdzać. Skansen. Stare chałupy, całe zagrody z żurawiami i wszystkim. I nie są to walące się ruiny, ani odpicowane na współczesną modłe rustykalne dacze. Ot, zamieszkane i letniskowe chałupy, jak ze skansenu. 
I tak trafiłam na jeden z bardziej malowniczo położonych campingów. Tuż za wydmą, na końcu świata, obok niczego. Morze aż huczało i mocno tam wiało ale było warto. 


Elza pomaga zwijać namiot
Nie bardzo mi się chciało wracać tą żużlówką na krajówkę ale z informacji dla turystów wynikało, że jest szlak pieszo-rowerowy przez park narodowy wzdłuż wybrzeża. Tam to się dopiero zaczęły problemy z nieprzejezdnością Łotwy. Z początku ścieżki leśne, cieszę się ze swoich oponych, przyczepka nie za bardzo na te tereny ale z wysiłkiem uciągnę. I zrozumiałam o co chodziło pani na kempingu mówiąc, że ścieżki są wooden ;) Nie drewniane ale leśne.
Od naszych ten piękny las różnił się mocnym odgłosem morza, które tu tak duje, że jest słyszalne na kilometry. Ale potem szlak wiódł przez grzęzawiska. 
Tego już było za wiele. Na zdjęciu to uciekam ze szlaku, bo na trasie to już była jedna wielka żybura. Dalej jechałam na kompas. Jechałam to lekka przesada bo dużo było chodzenia po tych lasach. Za to czułam się jak Kazimierz Nowak na słynnej fotografii. 
Cóż, przynajmniej jeden łotewski park narodowy dogłębnie zaliczony. Ale decyzja podjęta, skracam ten kraj maksymalnie bo żeby tak jechać trzeba byłoby tygodnie tu spędzić. No i zaczęłam rozumieć, dlaczego eurovelo R10 prowadzi przez Łotwę głównymi drogami i jakoś tak jakby szybko chciał uciec. 
Dalej Łotwa sprawia wrażenie jakiegoś Marsa w Europie. Ten brak dróg, niezaprzeczalnie piękne krajobrazy, wszystko smagane wiatrem i jakieś takie absurdalne w swej prostocie i surowości. 

Aż dojechałam do Lipawy i znów zrobiło się sympatycznie. I postanowiłam zostać tu na noc i dać Łotwie jeszcze jedną szansę skoro nie przestaje mnie zaskakiwać.

I pierwsza ścieżka rowerowa na Łotwie!

2 komentarze:

  1. Świetne to porównanie Litwy z Łotwą, czytając bałam się czy się w tym błocie na amen nie zakopiesz...ale jest dobrze! Trzymamy kciuki...!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam byłem zaczarowany wybrzeżem Łotwy przy granicy z Litwą. O związkach Łotwy świadczy jej dosyć niekonwencjonalny hit na Eurowizję 2008 https://www.youtube.com/watch?v=zHLqfkU_0xA

    OdpowiedzUsuń