wtorek, 30 czerwca 2015

Przez Laponię

 Pewnie niecierpliwicie się i zastanawiacie kiedy dotrę do Szwecji. Być o dobry dzień drogi od stolicy Laponii i odpuścić, jsk się tak daleko od domu dojechało byłoby po prostu bez sensu. Tym bardziej, że oni tu mają obsesję na punkcie Laponii. Wszyscy zaczepiający mnie Finowie myśleli, że tam jadę to nie mogłam zrobić im przykrości.
Krajobrazy są tu niesamowite i całkiem górzyste, choć te ich pagórki raczej poniżej 300 m mają.
Głowa pusta
 I jeziorka


 A sam wyjazd z Rovaniemi był opóźniony, gdyż musiałam wstąpić po nową detkę zmarnowaną w drodze do Laponii. Sklepy od 10.00 i musiałam, aż trzy odwiedzić, a w każdym cmokali z dezaprobatą na moją tylnią oponę więc i ją wymienię. Wyjechałam na nówkach więc wychodzi, że potrzebowałam 2,5 tys. km by ją zjechać. W ogóle nie lubię wyjazdów z miast, nawet tych arktycznych ;) Wszędzie są tak samo nie fajne dzięki czemu zupełnie mija człowiekowi żal, że wyjeżdża. 
Towarzyszyły mi renifery. Nie są zbyt płochliwe i nawet dość mną zaintrygowane. W sumie spotkałam tego dnia ich 4. Dwa były dość daleko, myślałam, że to fatamorgana ale samochód je wyminął. Pierwszy prawidłowo przeszedł mi drogę i nie za bardzo chciał z niej zejść więc szedł sobie chwilę przede mną, póki nie nadjechał samochod. A czwarty sobie wyooczywał przy drodze.
Renifery i owady. Było bardzo ciepło, chciałam nawet się przebrać w krótkie ale przy każdym zatrzymaniu osaczało Cię stado jakiś muszek. Nawet nie gryzły ale właziły wszędzie, w oczy, do nosa... czułam się jak krowa. Więc długie rękawki zostały.
Do campingu nad rzeką Torno (graniczna) skąd widać Szwecję musiałam dwa kilometry poprowadzić rower. W końcu to camping przy wyciągu narciarskim. Biegłam wręcz, tyle komarów nas zaatakowało. Masakra. Słyszałam mnóstwo ostrzeżeń przed fińskimi komarami ale dopiero w prowincjonalnej Laponii okazały się niemożliwie nieznośne. No ale fińskie góry uważam za zaliczone.
Ostatni camping w Finlandii, a jednocześnie najtańszy. Śmiesznie tani wręcz.
Gdybym nie te komary byłoby to całkiem przyjemne miejsce.
No ale dzięki nim miałam ochotę się bardzo szybko zwijać i richtung Szwecja. Co to będzie, co będzie, ciekawam.

niedziela, 28 czerwca 2015

Fińskie drogi i mity l

Ten piękny, wspaniały kraj mi się kończy, a nawet połowy nie opidałam.
Pora na przegląd paru fińskich przygód z drogi.
Nie da się ukryć, że odkąd tu jestem ta podróży jest inna i ten podział na części, który sobie przyjęłam, symbolicznie oddzielony przez prom Tallinn-Helsinki, jest jak najbardziej zasadny. Moc wrażeń, więcej kontaktu z ludźmi... mniej wifi ;) no po prostu trudniej było opisywać dzień po dniu, ale najlepsze smaczki mam zasejfowane dla was w głowie. Po resztę będzie musieli przeczytać książkę; )
***

Jeżdżę sobie po tym kraju w ciągłym pełnym zachwycie. Na sam początek musiałam tylko rozkminić co tu i jak w sensie drogowym i turystycznym.
---
Mit I: R10
 Bo po pierwsze, szlak, którym niby jadę (R10) tak naprawdę nie istnieję. To nawet zasługuje na osobny temat, w każdym razie, kto coś w rowerowej turystyce siedzi niech sobie wybije eurovelo z głowy!!! To fikcja, koncept wirtualny, wytyczany zza biurka bez odzwierciedlenia w terenie. Poza trasą na dzień w Estonii, coś może w Polsce i Niemczech,  to tak naprawdę nic takiego, jak trans europejski szlak rowerowy nie istnieje. Byłoby to wygodne ale można i oldschoolowo, czyli jak dotąd, codzień wymyślam sobie gdzie i jak pojadę na podstawie mapy.
I szybko przyszło zaznajomienie się z terenem, a zakochanie się  w widokach to już poszło z płatka. Bo brak szlaku nie oznacza, że po kraju się jeździć nie da, poza tym są szlaki regionalne.
(Ale swoją drogą jestem bardzo ciekawa co wg eurovelo oznacza, że w Finlandii szlak prowadzi przez cały kraj, a w Szwecji jest dopiero planowany. No jak coś może bardziej nie istnieć???)
Ale wróćmy do wrażeń, bo te są primo!
Oto, ^ proszę Państwa, jest dron-kosiarka obok swojej budy (garażu?). To była pierwsza rzecz, która mnie rozwaliła po wyjściu z promu w Helsinkach. No, że drony tu trawę koszą? No, hello, robi wrażenie. Ale w końcu to Helsinki, takie nowoczesne miasto. Tymczasem, na prowinicji pełno tego. Jedzie sobie człowiek przez wioskę, a tu Ci się cichacze, skrada się taki cyborg pod drzewem (bo w dodatku jeszcze są bardzo ciche). Creepy!! Już bardziej, jak w powieści Philipa K. Dicka być nie może!
I to była najstraszniejsza rzecz na fińskiej prowincji. 
 (to też a'propos mitów, o których później)
A z przygód:
Trafiłam na najdłuższy zjazd w Finlandii, tuź pod Vaasą i stamtąd wziełam dość terenowy szlak: Meteoria. Więc wypatruję tych kamlotów i nic, aż się skapnęłam, że  jestem na dnie gigantycznego krateru.  Co tam jakieś kamyki, jak właśnie jesteś na jednym wielkim, kosmicznym wgnieceniu ziemi.
Postaram się więcej takich Wam sprawić. 

sobota, 27 czerwca 2015

Elza* bloguje

Ostatnie dni w moim małym domku nie oglądałam świata tylko Moja zasłaniała mnie od tych strasznych, mokrych kropel więc zagrzebałam się w swoim kocyku i w końcu sobie trochę odpoczełam ale budzę się jak tylko przestaje jechać, słowo! Przecież muszę czuwać co jest grane. Gdy jechałyśmy już strasznie długo trafiłyśmy do takiego miejsca gdzie było dość mokro, fuj, ale Moja od razu wyjęła nasz domek bym nie musiała leżeć na mokrym. Chciałam się położyć na domku ale machała na mnie łapkami i coś protestowała. Nie miałam czasu tego zgłębiać bo zauważyłam koteczka. Poszłam się przywitać ładnie, koteczek nie uciekał, jakby przywiązany ale i tak go zabrali do domku na kółkach. W tym domku był też ciekawy kolega ale wszyscy się zamknęli. Wróciłam do Mojej, a ta przygotowała już domek więc poszłam sobie do środka, no przecież jak w naszym domku sucho to co będę po mokrej trawie latać, fuj. Moja wrzucała do domku różne rzeczy do leżenia, jakby nie wiedziała co lubię najbardziej, no ale dobra mogę poleżeć na tym i tamtym. Aż w końcu przyniosła! Mój ukochany śpiworek, mięciutki, cieplutki, puszysty i pachnie gąską... uwielbiam się w nim zagrzebywać. Od razu zrobiło mi się milusio.
Lubię też dywany. Najlepiej kudłate, takie jak u tych miłych Państwa, co jak u nich byłam to bolał mnie brzuszek bo za dużo ukradłam jedzonka kotu na starej farmie.
No, tam mi się dobrze spało. Jak w domu na przedsennej drzemce. I tak sobie miło śniłam, a Moja gdzieś poszła. Wróciła cała rozgrzana i jakoś inaczej pachnąca. Najważniejsze, że powiedziała, że idziemy do kuchni. To to ja rozumiem, po to mogę wyjść. Były tam dzieci, dwa stoły i wszyscy jedli. I nikt mnie nie poczęstował! Nikt! A tak patrzyłam no. I nikt. W tej sytuacji, gdy wróciłyśmy do naszego domku, zaszyłam się w śpiworek i powiedziałam jej, że może sobie sama iść na internety, ja zostaje. I już tuż usypiałam tak głęboko, kiedy wróciła i wlazła mi do śpiwora! Nie obraziłam się, w końcu najbardziej lubię, spać na jej nogach, nawet ją polizałam, niech wie.

*Elza - pies rasy shih tzu orto nazi, z prawidłowym zgryzem więc również nie sepleni.

piątek, 26 czerwca 2015

Oulu

Nie wiele by brakowało, a wcale bym Oulu nie zwiedziła. Padało tu gdy przyjechałam, padało całą noc, rano i obydwa dni przed. Dobrą decyzją okazało się zostanie tu na drugą noc. 
Z rana zamiast ruszyć w drogę patrzyłam niecierpliwie za okno wpatrując jakieś zmiany. Aż w końcu nie wytrzymałam i wyruszyłam i faktycznie na trochę przestało padać.
Oulu, jak wiele miast tutaj, doskonale spełnia rolę dużego miasta. Bo na naszą skalę to te wszystkie miasta są maciupkie ale mają ten wielkomiejski sznyt. Wyobraźcie sobie prawidłowe centrum dużego miasta, z wszystkimi instytucjami, starszymi obiektami i wysokimi budynkami i obedrzyjcie je ze śródmiejskich dzielnic zwykle sąsiadujących z centrum. Zamiast tego, od razu są domki jednorodzinne i osiedla. Ale centrum jest takie, jak należy.
Głównymi punktami są handlowy deptak i ryneczek. Tam stragany z warzywami i owocami (w czasie deszczu puste) otoczone są przez te drewniane domki z kafejkami.
Ach, jak te domy pachniały! Jak tu wszystko pachnie tym drewnem.
Obowiązek turystyczny: zdjęcie z dobrotliwym policjantem.
Trafiłam też na trzecią z plaż i jakoś znowu nie w nastroju do plażowania.

 Za to ucięłam sobie ciekawą pogawędkę z dziewczyną z budki z lodami, zaintrygowaną co to za zjawa na deszczu tu przyjechała  (tak, znowu zaczęło padać). Często mnie tu zaczepiają i pytają o moją podróż. To takie miłe. Tego dnia miałam 3 takie rozmowy.
 I ciekawe lofty.
 Po drugiej stronie rzeki, dawna część industrialna stała się mieszkalną i tam właśnie zmierzałam. Już któryś raz decyduje się na goszczenie u hostów zupełnie nie oddalonych od siebie. Bo couchsurfing to nie tylko darmowa koja ale przede wszystkim poznawanie kraju przez ludzi. Tak jeżdżę i jeżdżę i patrzę na różne domostwa zastanawiając się, jak się tu żyję. To coś co intryguje mnie od dzieciństwa, a dzięki couchsurfingowi trochę tej tajemnicy się przede mną odsłania. Jeśli więc zapowiada się ciekawe spotkanie to korzystam, nie mam jakiegoś dystansu minimalnego. Najwyżej nadrobię potem.
 W Oulu jest też bardzo dużo parków. Ten służy do frisbee golfa i fajnie było patrzeć ile osób z tego korzysta mimo deszczowej pogody i silnego wiatru.
Wyjazd z Oulu tylko był z małą komplikacją, przyczepka ofkors, ale wiem już od razu co więc potrzebowałam tylko miejsce do zaparkowania (najlepiej publicznego w razie by trzeba rekrutować siłę) więc zatrzymałam się przy markecie. I o ile poradziłam sobie z odczepieniem zaczepu koła za pomocą dźwigni, o tyle po poprawce przydałoby się mocno dokręcić, a tu same babcie. Po chwili z osiedla wytoczył się bardziej przypakowany człowiek więc poprosiłam go o pomocy, jak się nachylił do koła to z całą mocą gorzelni objawiło mi się kogo zwerbowałam. Cóż, żule tu jakby porządniejsze i dopiero nauczyłam się ich rozpoznawać. Ale trzeba przyznać, że miał siłę skubany i dalsza droga bez komplikacji.

wtorek, 23 czerwca 2015

Slow down

Dotarłam dziś tam gdzie chciałam wczoraj, choć plan był ambitnijszy. Planowo chciałam nadrobić km wczoraj odpuszczone. Poranek, jak zwykle całkiem ładny. W dodatku udało mi się rozwiązać wszystkie wczorajsze problemy. Karma poszła w sakwę (jak to dobrze, że mam przyczepkę by ją, znaczy się mnie odciążyć), bagaż ładnie, równomiernie rozłożony. Zaczep przez chłopaczka z warsztatu rowerowego poprawiony za słabo ale zaciśnięty za mocno bym sama go odgięła. Ale przecież na wieczornym spacerze widziałam, że obok jest warsztat zabytkowych samochodów.

Podjechałam więc tam na lekkim rowerze i psychologiczne zaczęłam "Przepraszam Panów, że przeszkadzam ale myślę, że tu znajdę silnego mężczyznę". Trzech rzuciło się do pomocy odrywając się od Aston Martina (albo czegoś innego, nie znam się).
Jak zaczęło padać, przywdziałam ponczo zawczasu, nie dając się nabrać tak jak wczoraj na "mały" deszczyk. Elzę też zabezpieczyłam i miała sucho więc mogłyśmy jechać, a wkoło kropiło i kropiło. Ale ile tak można, jak tylko pada i pada. Jeszcze wrąbałam się w "skrót", który całą mnie obłocił i przyszedł kres - zatrzymuję się w Kalajoki. A potem otrzeźwienie. Przecież jestem tu gdzie chciałam, co z tego, że dzień później. No to co, że tylko 80 km zamiast 120. Kończę jazdę wcześniej? Świetnie to mogę raz objechać miasteczko i w dodatku pozałatwiać w nim kilka spraw bo wszystko jeszcze otwarte.
 Mogę zatrzymać się po drodze gdzieś gdzie się nie zatrzymuję, np. w fabryczce porcelany, których tu trochę.
 A po zakwaterowaniu  (w tym wypadku poza pobraniem klucza do kabinki, nakarmieniem psa itp. doszło jeszcze potraktowanie zabłoconej przyczepki z wiadra z wodą, roweru ze szlaucha znalezionego w łazience i przeniesienie "na rączkach" ponad błockiem i zamknięcie obu w chatce z rozkręconym kaloryferkiem. Dzisiaj one mają saune) mam jeszcze siłę i ochotę na spacer po plaży.
 To druga z najładniejszych /piaszczystych plaż Finlandii. Mi nawet bardziej przypadła do gustu z tymi kępkami traw i domkami.
 I to w sumie nasz pierwszy właściwy spacer po plaży na tej wyprawie.
 Taka mierzejka.
 Jest też okazja pokazać się wam, jak wyglądam bez kasku.
 I spotkać shih tzu współbratymców.
Więc slow down, jesteś poniekąd na wakacjach. 

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Nie oceniaj dnia

Zaczęło się pięknie, poranna mgiełka, nieśmiało wyłaniające się słońce, podkreślające fiolet przydrożnych kwiatów. 
Mimo wczesnej godziny, mijam dużo aktywnych ludzi na ścieżce rowerowej,  a wszyscy mnie tu pozdrawiają niczym papieża (choć akurat oni by papieżowi nie machali)
(Letnie biegówki, chcę takie)
I jeszcze tuż przy drodze spotkałam baby żurawia z rodzicami. Cudownie!
 Odezwał się też znajomy (yeah, mam tu już znajomych), że jadąc z Larsmo do Kokkoli mijam jego pracę więc mogę zostawić rower, podjedziemy  po mapę samochodem (bo wyjechałam z mapy), nie będzie trzeba z rowerem się tarabanić... Z czego skorzystałam i jeszcze zaprosił na kawę na rynku (, a potem zuruck po rower i znowu do miasta ale...
 Przyszło mi spędzić w Kokkoli znacznie więcej czasu niż planowałam.
...Coś jest nie tak z przyczepką. Szura na zakrętach, gibię się i haczy. Pierwsza myśl - przepakować. Poprzedniego dnia moi gospodarze zawieźli mnie do specjalnie dla mnie otwartego dla mnie sklepu ze specjalistyczną karmą, a ja po prostu ją wrzuciłam do torby. Zwierzakowo.pl oferował nam 7 kilo karmy ale tyle nie wezmę i w końcu mój niejadek zjadł swoje zapasy. Tu najmniejsza paczka to 2,5 kg co, jak się okazało też jest za dużo. Wyjęłam wszystko na ulicę, ułożyłam od nowa ale nie pomogło. Ciężar wygiął lewy zaczep co powodowało przechylenie przyczepki, ta wywalała rower i tablet złapał pajączka. Zaczęłam się nerwowo rozglądać za człowiekiem z młotkiem, warsztatem, serwisem... Moje spojrzenie naychmiast zostało wyłapane przez pana zmierzającego do bankomatu, wskazał mi sklep rowerowy, nawet zadzwonił mnie zapowiedzieć. Ale odczepiona przyczepka nie chciała wrócić na miejsce więc schowaliśmy ją w kiosku jego znajomego (tu wszyscy się znają). W sklepie dokonali naprawy, wróciłam po przyczepkę, ruszyłam, wróciłam do sklepu bo trochę za słabo przykręcili, poprawili...
W międzyczasie chmura burzowa, którą zapowiadali w Kokkoli, a którą miałam dobrą szansę wyminąć zaczęła grzmieć posępnie. Nie było sensu ruszać. Schowałam się z Elzą w przymarketowej pizzerii, rower za szybką pod dachem i oglądałyśmy suchutkie, jak przechodzi ściana deszczu. Fajnie, sprytnie, przeszło, no to ruszamy. Ale nie fajnie bo ten deszcz podstępnie się znowu rozpadał. Już i tak planowałam skrócić dzień i zamiast do Kalajoki jechać do Himanki ale to jeszcze 30 km. Z nową mapą opracowałam trasę bocznymi drogami ale wzdłuż krajówki ciągnie się sympatyczna droga rowerowa. I teraz skręcać na swoją dłuższą trasę bo ścieżka się kiedyś skończy czy lecieć krótszą mając nadzieję, że chociaż do następnej krzyżówki z alternatywą doprowadzi. Zaryzykowałam. Oczywiście skończyła się wcześniej. Krajówka w deszczu wygląda po prostu strasznie. Ale jest znak przy zjeździe "Muzeum. Kawa. Camping" a ja mokra. No to zjeżdżam. Chatka 30, sauna 5. I tak się zatrzymałam w Eläinpuisto. Muzeum to uroczy skansen (uwielbiam) pełen zwierząt do głaskania.



 W tym departamencie się wiele nie zmieniło.
 Zupełnie jak mój królik "głaskać od noska do uszu"

 Ja też chcę selfika.
 A ile ta zgraja dźwięków wydaje. Jak nie szczekanie to koguty pieją (skąd mają wiedzieć czy już jest rano biedaczki), barany buczą, kozy muczą...

 Na pierwszy obchodzie bez aparatu spotkałam też z bliska paru dzikich lokatorów - wiewiórki.
Nie najgorsze miejsce by utknąć.