niedziela, 14 czerwca 2015

Finlandię po prostu uwielbiam

By znaleźć się tu gdzie teraz jestem (w domku letnim na bałtyckiej wyspie) musiałam sprostać wyzwaniu dotarcia na umówioną przystań. 
Znaleźć to maleństwo, nie naniesione na wszystkie mapy nie łatwo ale największą plamę dałam z kalkulacją czasu. Nie policzyłam wyjazdu z miasta, które zawsze są ciężkie i czasochłonne, nawet w tak świetnie rowerowo zorganizowanym mieście, jak Helsinki. Wręcz jest trochę trudniej, bo na takiej Litwie czy Łotwie masz jedną ścieżkę, a tu trasy rowerowe w każdym kierunku ;) Poza tym nie policzyłam tego, że to był mój pierwszy prawdziwie rowerowy dzień w Finlandii, a więc zapoznawanie się z systemem, wyczuwanie drogi, oswajanie znaków itp. Summa summarum zamiast o 20 dotarłam o 23. Na szczęście z gospodarzami byłam umówiona o 22, a i oni mieli obsówkę i przybyli 5 minut po mnie. Normalnie bym panikowała i zaliczała taki dzień do strasznych i porażkowych ale nie w Finlandii. Dzięki białym nocą możesz gubić się i opóźniać ile chcesz bo cały czas masz dobrą widoczność. 
Tak wyglądała 1 w nocy w Helsinkach :
W samym mieście się zakochałam. Ma niesamowity klimat, który od razu sprawia, że masz ochotę tam trochę pomieszkać. Nie jest to jedno z tych pocztówkowych miejsc, pełne foto-okazji by zapozować i iść dalej. Trudno oddać tą harmonijność i piękno ale się starałam. 
Na schodach katedry przy placu senackim, gdzie zasiadłam z mapami i przewodnikami uknuć plan zwiedzania i przeczytałam, że powinnam zacząć od placu senackiego i usiąść na schodach katedry ;) Zrobione. 
 Tu wieczorami przesiaduje "młodzież" :)

 Skały są tam naturalnym elementem krajobrazu. Idziesz sobie ulicą, mijasz skały, chodzisz po parku, z trawy wystają skały. 
 Skały oraz figurki. 


 (A to zwierzątko pilnowało wejścia na moją klatkę)


I płaskorzeźby. Całkiem urocze. 


Ulice wprost pachną. Aromaty rozchodzące się z kafejek i restauracji są torturą dla podróżnika na budżecie.


 Helsinki pachną kawą i cynamonem.



 A czasem curry.
W zasadzie ledwo wjechałam natknęłam się na pchli targ, a potem na ryneczek z warzywami i owocami oraz straganowymi garkuchniami. 

 Przy samym porcie można skosztować zupy łososiowej i łosiowych hot dogów. Dla mnie jednak ta przygoda ze street foodem okazała się niewypałem. Ani tanie, ani dobre, a krążki cebulowe powinny się nazywać onionless rings.
Taki tam błąd początkującego, który miasto szybko wyrównało widokami, a nawet przyrodą
U nas w zoo, a tu w parku.
Baby seagulls!
A ta mama sekundę później ruszyła na mnie z dziobem, ale zwiałam
I to nawet nie jest jedna piąta tego co mnie zachwyciło ale chcę oddać choć ułamek wrażenia, a przede wszystkim zasiać wam w głowie chęć przyjechania tutaj. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz