piątek, 31 lipca 2015

Szwecja ostatki

Te małe szare kropki uciekające spod kół...

A dla tego hobbysty retro auto to było za mało. 

W drodze na ostatnią noc w Szwecji. Jeśli ulica prowadząca na camping nazywa się Industrivägen to, jaka może być okolica. 
Ten budynek mnie zafascynował jednakże. 
Camping okazał się straszny. Ludź na ludziu, przyczepa na przyczepie, ale i tak cieszyłam się, że mnie przyjęli bo z powodu zawodów piłkarskich nie mieli miejsc. Szwedzi to naprawdę kochają więc jak mają gdzieś jechać to wiadomo, że spać na campingu. Przed każdym domem stoi przyczepa. Jak jej nie ma to znaczy, że jest w trasie. Widziałam je i przy sielankowych farmach i zastanawiałam się, gdzie taki rolnik jedzie wypoczywać z przyczepą - na wieś?
Z krótkiej przejażdżki po Helsingborze odniosłam bardzo wielkomiejskie wrażenie. Nie było tak miejsko na trasie od Sztokholmu. Jest nawet wege knajpa, ale oczywiście czynna tak, że się nie załapie. Jedyny problem tu to nieatrakcyjne wybrzeże. Jest super widok na Danie na całej długości, ale nie ma jak go podziwiać bo całość poszła pod przemysł. Fabryki, magazyny, przeładownie... wszustko to siedzi między miastem a morzem. 
Crescent
Najpopularniejsza marka rowerów w Szwecji. Rowerów i skuterów, łódek i pewnie wiele więcej. Widzę tu silne przywiązanie do własnych marek. Od marketów do produktów w nich. Często to samo musi tu dostać własne, szwedzkie opakowanie. Dostaniesz więc Marsa, Bounty itp. ale ja jadłam Jopp i Cocos. Zamiast Milki z Tuc jest to samo połączenie z Marabou. Takie nawyki stoją za szwedzkim sukcesem. Z drugiej strony, to na ile te szwedzkie marki są szwedzkie wymagałoby osobnego śledztwa.
Rzadki widok. 
Prawie 
Z ok. 1100
Street art w niespodziewanym miejscu. 
Taka tam faremka.

Przez podbrzusze cd

Jazda na zachód, przez Szwecję, to nie jednodniowa przygoda (nie rowerem przynajmniej). Najpierw wzdłuż wybrzeża, potem brzeg trochę opada, a ja brnę dalej w głąb, obrawszy kurs na port Helsingborg, skąd płynę do Danii (całe 20 minut).
★★★★

  • Zacznijmy od małej refleksji campingowej. To mnie rozwaliło już przy pierwszych zagranicznych eskapadach rowerowych i nadal nie mogę wyjść z podziwu. Tzw. miejsca stałe, wynajmuje sobie wiara ten kawałek trawnika na sezon i odtwarza dom, gospodarstwo całe. Ten z płotkiem i kwiatkami (ach więc dlatego są konewki na campingach!) to jeszcze nie taki hardcore, gorsze widziałam w Niemczech. Ale niezmiennie rozwala i zachwyca mnie ta ludzka potrzeba odtwarzania znajomych schematów. Jedzie sobie człowiek na wakacje, by odpocząć od tego wszystkiego i buduje dom od nowa i lata by ogarnąć to wszystko... ale tam jednak wieczorem zasiądzie na "ganku" i piwko otworzy  (ten dźwięk otwieranych puszek w pewnym momencie niesie się po całym campingu) bo w domu to nie za bardzo z tego prawdziwego ganku korzysta. Druga rzecz, że wyposażenie się w te delux przyczepy, z całymi przyległościami, a nawet osobny środek transportu na "na miejscu" musi wymagać tyle inwestycji, że spoko można by co roku urlop na Kanarach spędzać. Trzeba naprawdę kochać te zimne morze, te jeziora i tych ludzi na około, a jednak im się chce więc szacun. A największy szacun miałam do pewnej pary na tym campingu: on na wózku, ona chodzik, mocno wiekowi i pies typu ten z logo Netto, i ani wiek, ani ograniczona sprawność ruchowa nie powstrzymują ich od wypoczywania tak, jak lubią - w camperze, ani od posiadania i wyprowadzania na spacer psa.
  • ***
  • Miała być krótka refleksja, a się rozgadałam. 
Wracając do trasy więc ^fajne graffiti i urocze ptasie siedliska⬇
 Bez większego entuzjazmu, własnymi drogami wierciłam się dalej przez podbrzusze, aż na mapie pojawiła się atrakcja turystyczna. W nudny, typowo transportowy dzień tym bardziej zamierzałam skorzystać i zrobić tam przerwę (o ile nie trzeba za bardzo zjeżdżać z trasy)
 Był to Dom Łososia, czyli miejsce rybiej wędrówki pod prąd i łowisko.
 To mi się tam najbardziej podobało.
 Spiętrzenie rzeki Mörrum od wieków wykorzystywano do wyłapywania oszalałych od tarła łososi za pomocą perfidnych pułapek, których używania zaprzestano nie tak dawno.
 Teraz można tam zjeść łososia z norweskiej farmy przemysłowej i kupić rybie pamiątki.
 Trasa łososi.

 Niby taki dzień bez większych atrakcji, a jednak się człowiek napatrzy.
 Ufo?

 A nad sadem sobie mieszkam.
 Wystarczy odbić trochę w ląd i już krajobraz zaczyna falować.
 I słonko wychodziło pomiędzy opadami.
 A to dla mnie, jakiś creepy żart. Nie dość, że większość koni tutaj pasie się na ślepo, to jeszcze oczy im malują na zaślepkach. Ale nie wiem, nie znam się.
 Płaszczyki przeciwdeszczowe w zeberkę to już bardziej trafia w moje poczucie humoru.
Swoją drogą, skąd ten stereotyp, że konie leżą tylko, jak chorują i umierają. Jeśli to by była prawda natychmiast trzeba wysłać Greenpeace do Szwecji bo tu wszystkie są martretowane. Jak ja rano w trasę wyjeżdżam to wszystko leży, i konie, i krowy, i może ludzie. 
 A to wioska Vanga, wyróżnia się. .. wyciągiem narciarskimi. Że tak na południu znowu w góry trafię to się nie spodziewałam.

 Pogoda jak zwykle mnie nie rozpieszcza i tak sobie o tym rozmyślałam, popadając z co raz większej złości w stopniową apatie - ino jedź i ignoruj te krople, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że jestem w bambusowym zagajniku. No chyba aż tak się nie zamyśliłam by do Wietnamu dojechać!
 Lunch.
Sakwy rowerowe doskonale robią za stół
(a stół za parking)
 Sibbhulet.
Region Skanii, który był tak zakamieniony, że nie dało się tu nic uprawiać, więc przemyślni miejscowi żyli z... kamieni. Z pomocą koni, w wielu chłopa wydobywali je z lasu, cieli w równe bloki i do teraz znajdziecie je na ulicach Malmö czy Lund. Ten wagon, który widać stoi w miejscu dawnej kolejki, lecz wystawa w środku jest poświęcona właśnie kamieniarstwu.

 Miałam też niesamowitą okazję zwiedzić Ifö Center http://www.ifocenter.com wraz z jego założycielami. Ifo/Ivo to nazwa i wielkiego jeziora, i wyspy na nim, i kompleksu fabryk ceramiki oraz przedsięwzięcia artystycznego.
 Ceramika powstaje tu od XVII wieku dzięki pozyskiwaniu gliny z jeziora Ivo. Przy czym to głównie przemysłowa ceramika, a nie jakieś filiżanki, w dodatku poszczególne działy tak głęboko się wyspecjalizowały, że stanowią osobne fabryki.
 Jedna robi giga izolatory, inna mikro komponenty, kolejna kibelki... ale współczesna organizacja produkcji sprawiła, że nie potrzebują już tyle przestrzeni. Produkcja skupiła się na parterze, a wyższe piętra stały sobie puste, do czasu, aż artystka - Theresa zaproponowała wykorzystanie ich na centrum artystyczne, a dyrektor fabryki się zgodził.
Ta przestrzeń się aż o to prosiła!
Pracę wciąż trwają, ale centrum jest aktywne - organizują warsztaty, wystawy, tworzą w pracowniach.
 To mnie, aż wzruszyło pamiątka-kubek w kształcie ifo'wskiego izolatora. Gdybym tylko miała jak przewieźć... no genialny design!
 Mural ukazjący historię fabryki (a wspieranie artystów było częścią jej historii już wcześniej).
 Streetartowy mural autorstwa ROA.
 Najlepsze jest to, że wbrew stereotypowi, do centrum artystów zabrałam się z nimi rano, wstając jak zwykle o w pół do siódmej i po śniadanku pojechałam z nimi do pracy, do fabryki i Ci artyści do swojej zupełnie-jak-pełnoetatowej roboty jadą dosłownie do fabryki.
Ten region to także dinozaury. Cały ten teren, kiedy był pod morzem, zamieszkany był przez Scanisaura. Tak ok. 60 milionów lat temu. Mniej więcej.
Warto wspomnieć historię tej rzeźby. Fabryka ceramiki już wcześniej współpracowała z artystami. Gunnar Nyland najpierw ulepił tą parę wypoczywających Skanizaurusów z gliny, musiał wręcz prosić o dodatkowe środki na wzmocnienie piętra z jego pracownią, gdyż groziło zawaleniem. Jak gliniane modele były gotowe zrobił ich odlew, niczym gips, wzmacniając poszczególne elementy prętami. Następnie wysłał gotowe formy do fabryki, gdzie pracownicy tworzyli fragmenty rzeźby z porcelany. Całość ma około 3000 elementów - rzeźba dinozaurów, fontana i otaczające ją "skamieliny". Technika, którą Gunnar Nyland przy tej okazji stworzył jest unikatowa sama w sobie, a całość prac zajęła trzy lata.
***
Ta nowsza rzeźba z kolei ujęła mnie swoją dostępnością. Ot, foczki na chodniku.
I tak od lat gmina i przemysł współpracują tu z artystami. Kupili nawet nie zamówioną instalację"Galeria", którą pewnej nocy lokalny artysta ustawił na głównym placu i do dziś tam stoi.
Takie cuda w niewielkiej, nie miejskiej Bromolli. Nudnej wręcz. Z rana miałam wrażenie, że to miasto spokojnej starości, tyle spotkałam osób wyprowadzanych na wózkach na spacer. Oczywiście mieścina kompletnie ignoruje morze, ale za to ma świetne kąpieliska nad Ifowskim jeziorem, z których skorzystałam, a owszem.
 Fake plażowanie - pół w kurtce (zamiast parawanu), pół w bikini. Kostium przywdziałam bo w pewnym momencie zrobiło mi się nawet gorąco, spojrzałam na temperaturę  i damn, ja już  naprawdę długo muszę być na północy skoro 16 stopni to dla mnie gorąco.