sobota, 11 lipca 2015

Szelefciańska niedziela

Przy weekendzie postaram się uzupełnić informacje o miastach północy, które fascynują mnie swoim klimatem i wyluzowaniem. We wszystkich panuje taka nie wymuszona atmosfera, mają miejski sznyt lecz bez tej gorączki. Choć nie czuć, jest lato więc trzeba się nim nacieszyć. Można się przemieszczać po licznych drogach rowerowych (i jakoś nie ma problemu z objęciem całego miasta siecią ścieżek rowerowych do użytku tylko przez mniejszą część roku), zasiąść przy stole na podwórku czy zagrać w bule w parku. 
Na pierwszy ogień, Skelleftea. (Nie uwierzycie, jak to się wymawia.) Trafiłam tam w weekend i zostałam na niedzielę robiąc sobie dzień przerwy bo trafiła mi się ciekawa opcja. Pies mojego gospodarza brał udział w wystawie i tak znalazłam się na zawodach Szelefciańskiego Towarzystwa Terrierów.
 O historii, zabytkach i miejskich atrakcjach będzie później, najpierw cutness overload.
Pies z Gwiezdnych Wojen.
 W ten sposób spełniło mi się kolejne marzenie. Mianowicie, jadąc któregoś dnia, wymyśliłam sobie (nogi pedałują, umysł wolny, oj są pomysły) że couchsurfing można by wykorzystać do takiego podróżniczego projektu "Chcę spędzić z Tobą dzień tak, jak Ty byś go spędził'. Nie, że jakiś najbardziej typowy, że z ludźmi do pracy iść, ale też w kontraście to bycia tylko oprowadzanym. Jest niedziela, co byś robił, co miałeś w planach. Czułam się, jak w tych dokumentach BBC, których tyle oglądam. 
 Pod czujnym okiem sędzi z Polski.
 Może i szwedzki dog show nie różni się wiele od polskiego czy włoskiego, ale ten był tu, był elementem tej społeczności, no i w dodatku, ja uwielbiam psy.
 Gdy się dowiedziałam, że Pani sędzia jest z Polski, długo polowałam na chwilę zastoju w jej obowiązkach, by się przywitać i się udało. Chwila sympatycznej rozmowy i musiała wracać do pracy, ale kto by się spodziewał rodaka tak daleko przy takiej okazji.
 To było moje drugie polskie spotkanie na dalekiej północy, w krótkim czasie. Dwa dni wcześniej, gdy przemierzałam odległe wioski pośród niczego podążając w głąb lądu na mój wymarzony nocleg na prawdziwej farmie, kilkaset metrów przed celem, zatrzymał się przede mną samochód na polskich blachach. Wysiadło trzech wesołych panów, których praca sprowadziła do pobliskiej osady. Zrobili sobie ze mną zdjęcie mówiąc, że jak ich kolega raz spotkał takiego to potem ten pan był w telewizji. Strasznie sympatycznie.

 I znowu pies z Gwiezdnych Wojen.
Wracając jednak do miasta.
 Jak w wielu miastach, głównym punktem jest rzeka.  Centrum jest do niej zwrócone, tu koncentruje się życie, tu ulokowane są parki, knajpki i promenady. Morze jest gdzieś daleko. Ten schemat miasto-rzeka powtarzał się i w Lulei i w Umei. 
 Skelleftea jest jednym z miast z zachowanym gammel stad/kirkko stad, czyli dawną osadą przykościelną.

 To nie jest tak, że tu każde miasto ma swoje zabytkowe gammelstad. Nie, tylko kilka się zachowało od pożarów, właśnie na północy i ja je odwiedzam, stąd na blogu można odnieść wrażenie, że w Szwecji takich pełno.

 Poza tym jest zabytkowy drewniany most. Najstarszy z pozostających w użyciu.

 Kogut kościelny. Zawsze nad krzyżem w Szwecji.
 Tu udało mi się zrozumieć nie tylko przeszłą, ale i współczesną ideę tych osad (oraz wpuszczono mnie do środka jednego z tych domków)
 Jak już wspominałam przy okazji wizyty w gammelstad Lulei, były to domki mieszkańców okolicznych wiosek na czas wizyty w kościele. Przybywali z daleka w sobotę i gdzieś musieli spać by rano pójść na msze (gdyby to była reklama Sommersby narrator powiedziałby "I tak Szwedzi wynaleźli weekend")
 Wiem już też, jak to jest z ich urządzeniem i zamieszkaniem obecnie. Różni się to między gminami, ale akurat w Skelleftea jest tradycyjnie, czyli własność prywatna, obwarowana tysiącem przepisów i zastrzeżeń, co wolno, a co trzeba. 
 Domki są bardzo drogie i skromne. Bez wody, kanalizy... Dopiero niedawno mieszkańcy zrzucili się na wspólną łazienkę. Bo cały sekret w tym, że są to, jak onegdaj, drugie domy. Już nie tylko by zatrzymać się przed mszą, ale na przyjęcie, na wakacje...
 Wystrój historyczny wnętrz pozostaje chyba w gestii właścicieli, ale wszyscy się podporządkowują. W końcu po co inwestować w starą chatę, jeśliby nie po to by mieć miejsce na kolekcję antyków czy rustykali. 
 Dzielnica, że tak szumnie nazwę, jest ogólniedotępna dla wszystkich, więc urządziliśmy sobie tam piknik.




Część chatek przeznaczono na warsztaty, gdzie możesz się np. nauczyć kowalstwa. Dowiedziałam się, że w tutejszym systemie edukacji, jeśli masz jakąś umiejętność, którą umiesz przekazać, możesz zgłosić się do organizacji z chęcią założenia czegoś na kształt kółka zainteresowań i jeśli będzie minimum 4 chętnych dostanieszna na to fundusze. I tak sobie może funkcjonować warsztat kowalski.
 Elza z Gato.
 A współcześnie:
 To jest główny park, a w zasadzie skwerek Skelleftea.
 Z drugiej strony odgrodzony rzeką, nad którą są te stopnie do siedzenia.
 Ratusz.
 A ten czosnek to nie gdzieś z trasy tylko właśnie z głównego skwerku miejskiego. I nikt tu nie marudzi czy jest sens inwestować w kwiaty i roślinne instalacje w miejscu, gdzie przez większą część roku panuje zima.
 A seniorzy mieli zawody w bule.
 Cały klimat północnych miasteczek to umiejętność korzystania i doceniania pogodnych dni.
Słonko i luźna niedziela idealnie zregenerowały mnie przed dalszą drogą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz