poniedziałek, 22 czerwca 2015

Nie oceniaj dnia

Zaczęło się pięknie, poranna mgiełka, nieśmiało wyłaniające się słońce, podkreślające fiolet przydrożnych kwiatów. 
Mimo wczesnej godziny, mijam dużo aktywnych ludzi na ścieżce rowerowej,  a wszyscy mnie tu pozdrawiają niczym papieża (choć akurat oni by papieżowi nie machali)
(Letnie biegówki, chcę takie)
I jeszcze tuż przy drodze spotkałam baby żurawia z rodzicami. Cudownie!
 Odezwał się też znajomy (yeah, mam tu już znajomych), że jadąc z Larsmo do Kokkoli mijam jego pracę więc mogę zostawić rower, podjedziemy  po mapę samochodem (bo wyjechałam z mapy), nie będzie trzeba z rowerem się tarabanić... Z czego skorzystałam i jeszcze zaprosił na kawę na rynku (, a potem zuruck po rower i znowu do miasta ale...
 Przyszło mi spędzić w Kokkoli znacznie więcej czasu niż planowałam.
...Coś jest nie tak z przyczepką. Szura na zakrętach, gibię się i haczy. Pierwsza myśl - przepakować. Poprzedniego dnia moi gospodarze zawieźli mnie do specjalnie dla mnie otwartego dla mnie sklepu ze specjalistyczną karmą, a ja po prostu ją wrzuciłam do torby. Zwierzakowo.pl oferował nam 7 kilo karmy ale tyle nie wezmę i w końcu mój niejadek zjadł swoje zapasy. Tu najmniejsza paczka to 2,5 kg co, jak się okazało też jest za dużo. Wyjęłam wszystko na ulicę, ułożyłam od nowa ale nie pomogło. Ciężar wygiął lewy zaczep co powodowało przechylenie przyczepki, ta wywalała rower i tablet złapał pajączka. Zaczęłam się nerwowo rozglądać za człowiekiem z młotkiem, warsztatem, serwisem... Moje spojrzenie naychmiast zostało wyłapane przez pana zmierzającego do bankomatu, wskazał mi sklep rowerowy, nawet zadzwonił mnie zapowiedzieć. Ale odczepiona przyczepka nie chciała wrócić na miejsce więc schowaliśmy ją w kiosku jego znajomego (tu wszyscy się znają). W sklepie dokonali naprawy, wróciłam po przyczepkę, ruszyłam, wróciłam do sklepu bo trochę za słabo przykręcili, poprawili...
W międzyczasie chmura burzowa, którą zapowiadali w Kokkoli, a którą miałam dobrą szansę wyminąć zaczęła grzmieć posępnie. Nie było sensu ruszać. Schowałam się z Elzą w przymarketowej pizzerii, rower za szybką pod dachem i oglądałyśmy suchutkie, jak przechodzi ściana deszczu. Fajnie, sprytnie, przeszło, no to ruszamy. Ale nie fajnie bo ten deszcz podstępnie się znowu rozpadał. Już i tak planowałam skrócić dzień i zamiast do Kalajoki jechać do Himanki ale to jeszcze 30 km. Z nową mapą opracowałam trasę bocznymi drogami ale wzdłuż krajówki ciągnie się sympatyczna droga rowerowa. I teraz skręcać na swoją dłuższą trasę bo ścieżka się kiedyś skończy czy lecieć krótszą mając nadzieję, że chociaż do następnej krzyżówki z alternatywą doprowadzi. Zaryzykowałam. Oczywiście skończyła się wcześniej. Krajówka w deszczu wygląda po prostu strasznie. Ale jest znak przy zjeździe "Muzeum. Kawa. Camping" a ja mokra. No to zjeżdżam. Chatka 30, sauna 5. I tak się zatrzymałam w Eläinpuisto. Muzeum to uroczy skansen (uwielbiam) pełen zwierząt do głaskania.



 W tym departamencie się wiele nie zmieniło.
 Zupełnie jak mój królik "głaskać od noska do uszu"

 Ja też chcę selfika.
 A ile ta zgraja dźwięków wydaje. Jak nie szczekanie to koguty pieją (skąd mają wiedzieć czy już jest rano biedaczki), barany buczą, kozy muczą...

 Na pierwszy obchodzie bez aparatu spotkałam też z bliska paru dzikich lokatorów - wiewiórki.
Nie najgorsze miejsce by utknąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz